MASK
ROZDZIAŁ
I
TAEMIN
Kiedy
wreszcie dotarłem na komisariat ujrzałem Jimina stojącego w
jaskrawym świetle na schodach. W prawej ręce trzymał zmięte w
kulkę czarne majtki. Potrząsał pięścią, jakby chciał z nimi
zrobić jakąś magiczną sztuczkę, zamienić je w gołębia, czy
co. Z zarumienioną twarzą wrzeszczał na młodego glinę w
mundurze. Dach mojego samochodu był opuszczony, i jego słowa
dobiegały mnie wyraźnie, jak kartofle wysypujące się z worka.
- Totalna
bzdura! - wydzierał się Jimin. Chudy gliniarz uchylał się przed
nim tak, że mało co nie wypadł przez barierkę. Oczy miał szeroko
otwarte i patrzył z przestrachem, jakby mu właśnie powiedziano, że
jest potomkiem diabła. Jak większość mężczyzn, którzy stanęli
twarzą w twarz z rozjątrzonym Jiminem, wyglądał trochę na
zakochanego, a trochę tak, jakby miał ochotę go zamordować.
Błyskawicznie
podjechałem do krawężnika i zatrąbiłem dwa razy.
Jimin nie
odrywał wściekłego wzroku od młodego policjanta. Wpatrywał się
w niego jeszcze kiedy schodził tyłem ze schodów, nie patrząc pod
nogi. Jak zdalnie sterowany. Każdy inny człowiek potknąłby się i
upadł. Ale nie Jimin. W życiu nie zrobił fałszywego kroku.
Wychodząc z łona matki najprawdopodobniej zakręcił piruet i
zatańczył twista z pępowiną. W końcu odwrócił się do mnie.
Wtedy to dostrzegłem przylepiony na jego czole spory bandaż,
zasłaniający lewą brew. Pośrodku bandaża widniała wilgotna
rdzawa plama. Trzy krople krwi tworzyły konstelację na jego białym
podkoszulku.
Jimin zdążył
zejść zaledwie o parę stopni, kiedy zatrzymał się raptownie i
odwrócił z powrotem do policjanta. Jego tenisówki skrzypiały na
gładkim betonie. Przestraszony gliniarz drgnął i sięgnął dłonią
do kabury.
- Sukinsyn! -
obwieścił Jimin, celując w niego majtkami. - Słyszałeś, co
powiedziałem, panie władzo?
Przemaszerował
do mojego samochodu, wsiadł i huknął drzwiami.
- Spierdalajmy
stąd, zanim znowu kogoś zabiję.
Jimin podniósł
tyłek i wyciągnął spod siebie papiery, na których siedział.
- A co to –
zdziwił się.
- Petycja.
Podpisz.
Złapał
długopis, który turlał się irytująco po tablicy rozdzielczej, i
podpisał się pod moim nazwiskiem.
- Co za
petycja?
- O nową
ustawę.
- Aha. -
Otworzył schowek na rękawiczki i wpakował tam listę. Z uśmiechem
sięgnął po torbę zatkniętą przy siedzeniu. - Masz tam coś
ciekawego? - Przekopał torbę w poszukiwaniu jointa. Daremnie.
Skończyłem z tym, kiedy dwa miesiące temu rozstałem się z
Jonginem. To raczej on lubił być na haju. Ja tak naprawdę za tym
nie przepadałem. Ani kiedy byłem nastolatkiem, ani kiedy skończyłem
lat dwadzieścia, a już tym bardziej teraz, kiedy ten związek się
wypalił. Palenie marihuany tak bardzo trąci latami
sześćdziesiątymi, to akt nostalgii, jak pora herbatki dla
amerykańskich anglofilów. Jako że przez większość lat
sześćdziesiątych moja matka nosiła jeszcze pieluszki, czułem
teraz ulgę, że nie muszę dłużej udawać hipisa. Jedyną dobrą
stroną palenia trawy było to, że Jongin dostawał potem wściekłego
apetytu i gotował nam wykwintny posiłek z dziesięciu dań. Jego
tato był prawdziwym szefem kuchni w bardzo eleganckiej restauracji w
Seulu. W domu taty Jongina na ścianach wisiały tuziny fotografii w
czarnych ramkach, przedstawiające go w czapce kucharza i białym
fartuchu, zapinanym z boku na guziki, jak wojskowy mundur. Nachylał
się nad stołem między jakimiś wielkimi osobistościami,
uśmiechając się prosto w obiektyw. Jego dłoń spoczywała zwykle
na ramieniu osobistości. Uwielbiałem, jak Jongin krzątał się po
naszej kuchence, całkiem goły, w samym tylko białym fartuchu ojca
na muskularnym ciele.
- Powiesz mi,
co się stało? - spytałem, zdejmując jedną rękę z kierownicy,
żeby pociągnąć za podarte majtki Jimina. Nosił zawsze tylko
jeden rodzaj, stringi, bez żadnych ozdóbek, o prostym kroju.
Nazywałem to ,, majtki z nitką w tyłku. ''
- Ta szmata? -
Jimin rozwinął je i rozciągnął w dłoniach. Były poszarpane i
dziurawe, jak psu z gardła wyjęte.
- O Jezu, Jimin
– powiedziałem. - Co się stało?!
Jimin wyrzucił
majtki w noc. Prąd powietrza porwał je w ciemność. Odwrócił
głowę, żeby zobaczyć, gdzie wylądują.
- Jutro
znajdzie je jakiś wąchacz siodełek rowerowych i będzie w siódmym
niebie.
- Świadomość,
że przyczyniłeś się do rozładowania jego napięcia, musi być
satysfakcjonująca.
- No cóż,
jestem tylko humanitarny.
- A tak
nawiasem, panie doktorze, niechże mi pan łaskawie opowie o co, u
diabła, poszło z tymi glinami?
Jimin znowu
sięgnął do mojej torby, buszując w niej, póki nie znalazł na
dnie samotnego, wykruszonego papierosa. Od palenia też odwykłem,
odkąd zacząłem odwykać od Jongina. Było to częścią mojego
nowego programu kwarantanny. Podobnie jak to, że zgłosiłem się do
zbierania podpisów pod petycją Amnesty International. Powtórzyłem:
- No więc jaką
zbrodnię popełniłeś?
Jimin wetknął
papierosa w usta, przycisnął zapalniczkę samochodową i czekał.
Wiedziałem, że nie odpowie, dopóki nie zapali. Lubił takie
teatralne gesty.
- Jimin, jest
już po północy – przypomniałem. - Ledwie dwadzieścia minut
temu wróciłam do domu z treningu, po dziesięciu godzinach tańca i
opracowywania choreografii. Odebrałem twoją wiadomość z
sekretarki i oto jestem. Od rana nie miałem nic w ustach i jestem
gotów cię zabić za resztki jedzenia między twoimi zębami. Więc
lepiej mi powiedz, co się, do cholery, stało.
- Zatrzymaj
się! Zatrzymaj się! - Zamachał gwałtownie rękami.
- Co?!
- Stań. -
Jimin porwał kierownicę i raptownie skręcił. Samochód z piskiem
opon przejechał w poprzek dwóch pasm szosy, aż udało mi się
zahamować na drodze dla rowerów przed barem szybkiej obsługi. Było
już zamknięte. Mimo że Ulchin jest miasteczkiem uniwersyteckim,
niemal wszystkie lokale zamykają tu o szóstej. Jakby mieszkańcy
nie chcieli przyznać, że żyją głównie ze studentów, którzy
stanowią połowę ludności. Dzięki Bogu, po szóstej nie było też
ruchu na drogach.
- Chryste,
Jimin – jęknąłem, przyciskając dłoń do walącego serca. Jimin
nie słuchał. Cisnął dopiero co zapalonego papierosa do ścieku i
zaczął ryć w moim schowku na rękawiczki.
- Papier! -
zażądał. - Papier, szybko! - znowu rzucił się na moją torbę.
Znalazł kopertę i zaczął bazgrać na odwrocie.
- Nie na tym! -
zaprotestowałem, wyciągając rękę. - To stary list miłosny od
Jongina.
- Piszę na
kopercie, nie na twoim pieprzonym liście.
- Ale list jest
w środku. To ma dla mnie, wiesz, wartość sentymentalną.
Jimin
wyszarpnął list z koperty i rzucił w moją stronę.
- Masz.
Przechowuj go sobie dalej. - I wrócił do swojej pisaniny. Nie miało
sensu mu teraz przerywać.
Zerknąłem na
Jimina piszącego z pasją w przyćmionym świetle latarni. Ramiona
skulone, oczy zmrużone w skupieniu najwyżej parę centymetrów od
koperty. Wydawało się, że zaklina złe moce.
- Może podjadę
do latarni – powiedziałem. - Zniszczysz sobie oczy.
- Mhmm –
mruknął do siebie. - Tak, tak.
Jak w miłosnej
ekstazie.
Położyłem
list na desce rozdzielczej. W głębi ulicy dostrzegłem kilku
rosłych chłopców z uniwersytetu wychodzących ze sklepu. Śmiali
się lubieżnie, jak to robią mężczyźni, którzy właśnie
rzucili jakąś ubliżającą uwagę o kobiecie lub penisie innego
faceta.
Ziewnąłem
głęboko, aż poczułem, jak podskakują mi uszy i strzykają kości
szczęki.
- Podjedźmy do
tego sklepu – powiedziałem do Jimina. - Będziesz miał więcej
światła, a ja kupię coś do jedzenia. Umieram z głodu.
-Ćśśś –
odpowiedział.
Ucichłem.
Pewnie znowu zapisywał sobie pomysł na jakąś magiczną
choreografię.
Jimin był
genialny. Zostało to dowiedzione przez wyniki testów, kiedy jeszcze
stawiał pierwsze kroki. Był też zabójczo przystojny. Tego można
było dowieść, obserwując jak kobiety i mężczyźni wykręcają
sobie za nim szyje na ulicy. Ja zaś nie byłem ani geniuszem, ani
przystojniakiem. Byłem skrzętną pszczółką. Wszystko, co
robiłem, wymagało długich godzin mozolnej pracy. W szkole uczyłem
się na cztery plus, a piątki dostawałem za nadprogramowe referaty
o Gwatemali (eksportuje kawę, cukier, banany i zboże). Dla Jimina
gromadzenie wiedzy i partnerów było niczym przechadzka po sadzie,
gdzie wszystkie dojrzałe jabłka są w zasięgu ręki. Tylko rwać.
W moim sadzie gałęzie były wysokie i niedostępne. Musiałem
podskakiwać, uderzać je kijem. Zanim zerwałem jakieś jabłko,
było już obite na miazgę.
Zanurzyłem
rękę w schowku na rękawiczki. Znalazłem pół rolki pastylek
miętowych. Wrzuciłem je wszystkie do ust.
- Taemin! -
zirytował się Jimin. - Siedź spokojnie!
Plunąłem w
niego pastylką. Wylądowała na kopercie, na której pisał. Nie
podnosząc wzroku, Jimin podniósł biały krążek do ust i dalej
pisał. Nagle przerwał.
- No więc
siedzę sobie w celi, ja i dwie babki...
- Dziwki?
- Zaraz dziwki.
Za dużo się naoglądałeś telewizji.
- Do sedna,
Jimin, do sedna.
- No więc
siedzimy we trójkę w tej celi – ciągnął Jimin. - Jedna taka
całkiem młoda, może dwadzieścia lat. Studentka wydziału handlu.
Razem ze swoim chłopakiem kradła z biur komputery i maszyny do
pisania. W ten sposób przez dwa lata zarabiali na studia. Dziś
wieczorem złapały ją gliny, ale chłopakowi udało się uciec.
- No i co z
nią?
- Z nią? Nic.
Tworzę ci tylko ogólny obraz sytuacji.
Dwaj chłopcy,
którzy wyszli ze sklepu, pili piwo z papierowych kubków i klepiąc
się nawzajem po ramionach, zaśmiewali się z czegoś.
Odwróciłem
się do Jimina.
No i co? Co tam
tak zawzięcie piszesz, że omal nas nie zabiłeś?
- No i siedzę
w tym więzieniu, i w myślach wyliczam wszystkich znanych ludzi,
którzy także odsiadywali wyroki. Cervantes, Joan Baez...
- Jimin, parę
godzin w miejskim areszcie to jeszcze nie ,, odsiadywanie wyroku ''.
- … Gandhi,
Galileusz, Robert Mitchum...
- I Hitler –
dodałem.
Tamci chłopcy
byli coraz bliżej. Już można było rozróżnić rysy twarzy.
Stanęli w kręgu słabego światła przyćmionej latarni. Jeden z
nich dostrzegł Jimina. Nie mógł oderwać od niego wzroku.
- … Martin
Sheen, Martin Luther, Martin Luther King...
- I wujek
Martin z ulubionego serialu mojej matki. Jimin, do rzeczy.
- -Hej,
przystojniacy – odezwał się jeden z chłopaków z wrednym
uśmieszkiem. Stał już o parę kroków od samochodu. - Dobrze się
bawicie.
- Pomóc wam? -
zagadnął drugi. To on ciągle się gapił na Jimina. Obaj byli
potężni, jak atleci. Chłopcy z jednej drużyny.
- Taemin,
jedziemy – powiedział Jimin. Nie był przestraszony, tylko
poirytowany.
Ja mimo
wszystko się bałem. Natychmiast zapaliłem silnik.
- No, kochasie,
nie bądźcie tacy. - Ten, któremu spodobał się Jimin, podszedł i
oparł się o wóz od jego strony. Mrugnął do Jimina z uśmieszkiem:
- Byłbym zainteresowany.
Jimin zaśmiał
się.
- Taak?
Przyjdź, kiedy zaczniesz być interesujący.
- Już jestem
wystarczająco interesujący. Zobaczysz, kiedy mnie bliżej poznasz.
- Położył szczególny nacisk na słowo ,, poznasz ''.
Jimin
uśmiechnął się z zaciekawieniem.
- Masz na myśli
,, poznać '' w sensie biblijnym?
- Właśnie.
Nie inaczej.
- Kochany –
odezwał się drugi chłopak. - Gdyby fiuty mogły mówić, jego
przemówiłby wierszem.
Obaj się
roześmiali. Jimin też. Ja, nie patrząc na nich, uciekałem
wzrokiem.
- Naprawdę? -
spytał Jimin. - Wierszem?
- Przy
odrobinie zachęty.
- OK –
powiedział. - Wyciągaj go.
- Co?
- Wyciągaj
fiuta i chodź no tu. Jestem miłośnikiem poezji.
- Co?
- Obciągnę
ci.
- Poważnie?
- O to ci
chodzi, nie?
- No. Niby tak.
- No to kładź
go tu na drzwiach. - Klepnął krawędź drzwiczek samochodu. - Tylko
uwaga na lakier.
Chłopak
zmarszczył brwi.
- Tutaj?
- No. Ty też,
kolego. - Wskazał tego drugiego. - Chcę was obu naraz.
- Obu? - spytał
chłopak z dziwną miną.
- Spokojnie,
zmieścisz się. - Jimin otworzył szeroko usta. - Widzisz? Mnóstwo
miejsca.
- A on? -
Wskazał na mnie.
- On lubi sobie
popatrzeć.
- Spadamy koleś
– powiedział przyjaciel domorosłego poety, ciągnąc go za ramię.
- Nie widzisz, że sobie jaja z ciebie robi?
Jimin zaśmiał
się.
- Obaj
powinniście iść do domu i zająć się nawzajem swoimi jajami.
Ten, który
upatrzył sobie Jimina, rozjuszony, uniósł potężne ramiona.
Pewnie sobie przypomniał tych wszystkich twardzieli, których
powalał w błoto na boiskach futbolowych całego kraju, więc
zacisnął swoje wielkie łapska na drzwiczkach i przechylił się w
jego stronę.
- Mógłbym cię
pieprzyć tu i teraz, palancie. W dupę, w usta, wszędzie.
- To pieprz się
z tym – powiedział Jimin i wbił mu w rękę mój długopis.
Wrzasnął i odskoczył, wpatrując się w krew cieknącą z dłoni.
Jimin spokojnie odwrócił się do mnie. - Ruszaj.
Zjechałem z
krawężnika i dodałem gazu.
- Pieprzone
pedały! - krzyknął ten mniej poszkodowany. Rzucił w nas puszką
po piwie. Odbiła się od tylnego zderzaka i zagrzechotała na
chodniku.
- A kij wam w
oko!- odkrzyknął Jimin.
Serce waliło
mi jak młot. Przełknąłem ślinę, zrobiłem kilka głębokich
wdechów i udawałem, że jestem przynajmniej tak spokojny jak Jimin.
- Wszystko
pięknie, ale coś ty, do cholery, robił w tym cholernym areszcie i
po coś wymachiwał majtkami na wszystkie strony i co ci się stało
w tę cholerną głowę? Tylko tyle chcę wiedzieć.
- To przez
Minho. - Westchnął.
Czekałem. Choi
Minho był jego mężem. Jimin nie lubił o nim mówić, więc nie
znałem szczegółów. A jeśli już o nim wspominał, były to te
rzadkie przypadki, kiedy widziałem go niepewnego i zagubionego,
Zupełnie jakby był wampirem wysysającym jego siłę. Wtedy byle co
wyprowadzało go z równowagi. Wiedziałem tylko, że Jimin i Minho
wciąż byli małżeństwem, choć z jakiejś nieznanej przyczyny
Jimin zostawił go tydzień po ślubie. Nie widzieli się prawie dwa
lata: Minho siedział w jakimś więzieniu, odsiadywał wyrok.
- No dobra,
poszedłem na obiad z Taehyungiem. Pojechaliśmy na oblewanie do
mojej ulubionej restauracji, co w tym jego gracie jest...
- Powoli. Jakie
oblewanie?
- Co, nie
mówiłem ci? Wytypowano mnie jako najlepszego z zespołu na rozmowę
kwalifikacyjną przed festiwalem sztuki w Seulu. Organizują to same
wielkie szychy, ogromna inwestycja. Tam się nie dostaniesz bez
polecenia. Każdy tancerz marzy całe życie o takiej szansie.
- Nie mówiłeś
mi, że starasz się o pracę w stolicy.
Wzruszył
ramionami.
- To żaden
sekret. Nie chciałem sobie robić nadziei.
- Jimin, to
wspaniale, naprawdę fantastycznie! - Wydałem z głębi płuc
przeciągłe westchnienie, co zabrzmiało jak szarańcza kłębiąca
się w locie. - Czy wypadłem wystarczająco szczerze?
-
Nieszczególnie.
- To dobrze.
- Nie bądź
małostkowy.
- Małostkowość
to mój rys charakterystyczny, Gdybym nie był małostkowy, nie
miałbym żadnej osobowości.
Wpatrywałem
się w drogę przede mną. Jasne, że byłem zadowolony z powodzenia
Jimina, ale przede wszystkim czułem zawiść. Jimin tańczył od
trzech lat i już odnosił takie sukcesy. A ja ćwiczę od dziecka,
zaczynałem jako pięciolatek, i nie zapowiada się, żeby coś miało
w moim życiu ruszyć do przodu. Jimin potrzebował obycia
scenicznego, dlatego starał się o tę posadę. Różnice między
nami zniechęcały mnie do wszystkiego. Jimin pragnął imponować,
błyszczeć w świetle reflektorów, poruszać tłumy. A ja? Marzyłem
tylko o spokojnej posadzie tancerza lub choreografa gdziekolwiek,
gdzie mógłbym odsłaniać znudzonym widzom rozkosze tańca i uczyć
mało utalentowane, ale przynajmniej zaangażowane dzieciaki.
- No i
pojechaliśmy na obiad.
- Co?
- Obiad. Z
Taehyungiem. Żeby to uczcić.
- Aha –
zdążyłem już zapomnieć o tej całej historii, o aresztowaniu
Jimina i jego poszarpanych majtkach. Jedyne, czego pragnąłem, to
wrócić do domu i pooglądać jakieś byle co w telewizji.
Ale Jimin
ciągnął:
- Pojechaliśmy
coś zjeść. A Taehyung nic, tylko nawijał o jakiejś zabójczej
lasce, którą poznał w klubie w zeszły weekend.
- Jeszcze jedna
zabójcza?
- Jest samotny.
Jimin rozsiadł
się wygodnie, opierając kolana na desce rozdzielczej.
- Po obiedzie
pojechaliśmy z powrotem do Taehyunga. Zaprosił mnie na małą
kąpiel w jacuzzi, tylko że nie miałem ze sobą stroju kąpielowego
i poszedłem tam tylko posiedzieć. Parę osób już tam było,
akurat wyszły z wody i usiedliśmy naokoło, żeby pogadać i napić
się piwa. Potem Taehyung poszedł zadzwonić do tej swojej
dziewczyny, a ja zostałem i w końcu znudziło mi się siedzenie na
krawędzi, podczas gdy wszyscy inni się bawili w wodzie, więc
ściągnąłem dżinsy i koszulę i skoczyłem do wody. Nie byłem w
ogóle goły, zostałem w majtkach, ale jakiś drań z sąsiedztwa
musiał zadzwonić po policję i przyjechali.
- I za to cię
aresztowali?
- Niezupełnie.
Jeden z facetów w jacuzzi, taki duży, napakowany, zaczął się
dopieprzać do tego policjanta. Trochę był nabuzowany po piwie i
gorącej wodzie, i przyznaję, że użył paru ostrych zwrotów. I w
końcu policjant sprawdził mnie w komputerze i trafił na Minho, co
dla gliny jest wystarczającym powodem, żeby się do mnie
przyczepić. Wtedy sportsmen stanął w mojej obronie i trochę było
przepychanki. Upadłem na ziemię i rozbiłem sobie głowę o krawędź
basenu. Następną rzeczą, jaką stwierdziłem, było to, że siedzę
w areszcie.
- Jimin, mogłeś
go przecież jakoś zagadać. Jesteś w tym niezrównany.
- Owszem,
mogłem. - I na tym przerwał.
- A co z
majtkami?
- Aha. Ten
cwany policjancik kazał mi je oddać, jak mnie zamykali w pudle.
Żebym się na nich nie powiesił. Oddali mi je całe w strzępach,
kiedy wychodziłem. Pewnie próbowali je zjeść na obiad.
- Mógłbyś
ich podać do sądu.
-
Prawdopodobnie tak. - studiował teraz swoje notatki o tańcu,
puszczając w niepamięć ten incydent.
Przez jakiś
czas, aż do bloku Jimina, jechaliśmy w ciszy. Włączyłem migacz.
- Nie chce mi
się jeszcze wracać do domu. - Wyprostował się niespokojnym
ruchem.
- To nie
wracaj. Ale ja cię tu wysadzę. Padam ze zmęczenia
- Ostatni
przystanek – namawiał mnie. - No chodź. Przysięgam, na pewno
będzie coś do jedzenia.
- Niby gdzie? -
Ale już chyba wiedziałem.
- U CL.
- Cholera,
Jimin, późno już.
- Chodź, nie
bądź palantem. CL zawsze ma coś dobrego, sam wiesz.
Zawróciłem i
skierowałem się ku domowi CL. Było już po północy, ale jej to
pewnie nie będzie przeszkadzać.
CL akurat
czyściła swój rewolwer.
- Smith &
Wesson Shofield 45 – powiedziała. - Dokładnie ten sam, z którego
mój tatuś strzelił sobie w łeb. Głodni? Częstujcie się.
Staliśmy w
kuchni. CL siedziała przy stole polerując czarną lufę jakimś
słodko pachnącym olejem. Drzwi lodówki były szeroko otwarte, ale
nie było tam nic prócz telewizora ustawionego na metalowej półce.
Akurat leciał jakiś durny show. Irytując było widzieć głowę
prowadzącego tam, gdzie powinna być główka kapusty, ale już
prawie zdążyłem do tego przywyknąć. Gdybym otworzył drzwiczki
piecyka, znalazłbym gramofon. Płyty i kompakty CL trzymała w
zlewie.
CL, a właściwie
Chaerin, lękała się złodziei. Do tego stopnia, że nawet napisała
sama do siebie sfingowany list z wydziału zdrowia, na firmowym
papierze, który sama zaprojektowała na komputerze. List zawiadamiał
z ubolewaniem, że wyniki testów wykazały, iż CL ma AIDS. Trzymała
ten list w samochodzie i zawsze zostawiała go na widoku na fotelu
kierowcy. Miała nadzieję, że to odstraszy złodziei.
- Nie sądzisz,
że ta spluwa jest wystarczająco czysta? - spytał Jimin.
- To antyk. -
odparła CL. - Czyszczę ją dwa razy w tygodniu, jak mój tata. Nie
chcę się narażać na to, że nie wypali, kiedy ktoś włamie mi
się tu w środku nocy.
- Naprawdę
myślisz, że mogłabyś z tego do kogoś strzelić?
- Każdy
złodziej dostanie, na co zasłużył.
Jimin otworzył
szafkę pod zlewem. Stała tam malutka lodówka wciśnięta obok
zsypu na śmieci.
- Co byś
zjadł, Taemin? - Pochyliwszy się, węszył na półkach.
- A co jest do
wyboru?
- Mamy
standardowe dwa kawałki pizzy, tradycyjną połówkę pieczonej
piersi kurczaka, słoik sałatki z makaronem, trzy kurczaki, jogurt
truskawkowy i mus jabłkowy bez cukru.
- Jogurt –
powiedziałem.
- Sprawdźcie
datę – ostrzegła CL.
Jimin popatrzył
na dno pojemnika.
- Na styk. -
Rzucił we mnie jogurtem.
Wydobyłem
łyżeczkę z szuflady i zasiadłem na drewnianym stole po przekątnej
od CL. W telewizji prowadzący miał pełno paletek pingpongowych
poprzywiązywanych do całego ciała, na nogach, plecach i piersiach.
Na głowie nosił kask motocyklowy z paletką umocowaną na wierzchu
jak u kosmity. Na jego sygnał pomocnica włączył jakąś machinę
wystrzelającą piłeczki pingpongowe. Odbijały się od niego pod
najbardziej dziwacznymi kątami. Potem puścili to jeszcze raz w
zwolnionym tempie.
CL otworzyła
cylinder rewolweru i umieściła jeszcze jeden nabój w komorze.
Dostrzegłem to kątem oka, wpatrzona w piłeczki pingpongowe
bombardujące mężczyznę. CL wsunęła kolejny nabój do komory.
- Co mówią
twoi nowi lekarze? - spytałem ją?
Wzruszyła
ramionami.
- Nic nowego.
Że jestem najbardziej niezwykłym przypadkiem, jaki widzieli.
Radowali się jak dzieci na myśl o medycznych pracach, jakie o mnie
napiszą. Przepisali mi jakieś leki i nagadali się o procedurach
kontroli bodźców. Wiecznie te same brednie.
CL cierpiała
na bezsenność. Ale nie na prozaiczną bezsenność, jak ludzie,
którzy nie mogą spać w nocy, a rano wstają nieprzytomni. CL po
prostu nie sypiała. Nigdy.
Ponieważ CL
nie sypiała, prowadziła dom otwarty dla studentów wszelakich
dyscyplin. Przez dwadzieścia cztery godziny można tu było spotkać
laboratoryjne szczury z biochemii pijące piwo z prawnikami. Adepci
psychologii oglądali tu telewizję, podczas gdy początkujący
dziennikarze czekali na poranną gazetę. Wpadało nawet kilku
profesorów, pragnących przywołać studenckie czasy udawaniem, że
nie potrzebują snu. CL zawsze miała mnóstwo jedzenia i picia, ale
mimo to grupki odwiedzających ją studentów często przynosiły ze
sobą całe tory żywności, żeby okazać jej wdzięczność.
Spojrzałam na
CL.
- Co za
procedury... eee...
- Procedury
kontroli bodźców. Podali mi cały zestaw zasad postępowania, żeby
sypialnia kojarzyła mi się tylko z przyjemnymi rzeczami. Na
przykład, jeśli się położę i nie mogę zasnąć w ciągu
dziesięciu minut, muszę wyjść z sypialni i mogę wrócić
dopiero, kiedy będę dostatecznie śpiąca, żeby zasnąć.
Przerabiałam to już z innymi lekarzami. Nie działa. - Spojrzała
na mnie uważnie. - Brakuje mi marzeń sennych, Taeminie. Nigdy nic
mi się nie śni.
Jimin zeskoczył
ze stołu i wrzucił do śmieci pusty słoik po musie jabłkowym.
Otworzył kolejną szafkę, wyciągnął puszkę solonych orzeszków
i zaczął garściami pakować je do ust.
Biała kotka CL
wskoczyła mi na kolana. Jej lewe udo było wygolone do skóry. Ciało
znaczyły trzy czerwone pręgi.
- Cześć
Sfinks – powiedziałem. - A cóż ci się stało?
- Kocie walki –
odrzekła CL. - Kosztowały mnie masę pieniędzy. - Wyciągnęła
ramiona, a ja podałem jej Sfinksa. - Dwa razy dziennie muszę jej
dawać antybiotyki. Musi łykać piguły, zupełnie jak ja. - CL
zaczęła skubać największą pręgę na nodze kota. Część strupa
oderwała się. CL skubała dalej.
- Jeezu. -
Skrzywiłem się. - Co ty wyrabiasz?
Rana musi mieć
dostęp powietrza – wyjaśnił Jimin. - Żeby się nie
zainfekowała.
CL
odbezpieczyła broń, przytknęła lufę do głowy Sfinksa i
nacisnęła spust. Podskoczyłem na dźwięk wystrzału. Bezwładne
ciało Sfinksa spadło ze stołu. Zakrwawiona kępka sierści
uderzyła mnie w policzek.
- Jezus, CL! -
wrzasnąłem.
Odwróciła
głowę w moją stronę i wypaliła. Kula i huk wystrzału dosięgły
mnie w tej samej chwili. Poczułem na twarzy gorący powiew. Nogi
ugięły się pode mną i osunąłem się na stół, przewracając
krzesło. Paliło mnie w piersiach. Bałem się spojrzeć, bałem
się, że zobaczę dziurę prosto do serca. I kulę w nim. Śmieszne,
nie wyobraziłem sobie serca jako mięśnia wielkości pięści,
zobaczyłem serduszko walentynkowe, pełne i czerwone.
Dostrzegłem,
że CL jeszcze raz odciąga zamek rewolweru, celując w moją twarz.
Jimin skoczył
ku niej jak jakiś bohaterski glina z telewizji. CL nawet nie
drgnęła, zrobiła spokojny obrót i strzeliła mu prosto w pierś.
Jimin upadł na kuchenną podłogę.
Próbowałem
się do niego podczołgać, ale nic z tego nie wyszło. Moje serce
wypompowywało bluzgi krwi przez dziurę w piersi.
CL nie mówiła
do nikogo w szczególności.
- Wielu ludzi
robi ten błąd, że przykłada broń do głowy. Zbyt łatwo jest nie
trafić w żywotne części mózgu, co kończy się paraliżem, a nie
śmiercią. Właściwy sposób pozbycia się siebie jest taki. - CL
otworzyła
usta, powoli opuściła głowę nad lufą i pociągnęła za spust.